Samobójcy włażący mi pod koła

Krótkie opowiadanie sytuacyjne

17 lutego 2015 roku.

Niebo, wydział meldunkowy.

– Janek Szafranek zgłosi się do pokoju Jot Es Dwa Trzy Pięć Dziesięć. – rozległ się zachrypnięty żeński głos z białego megafonu starszego typu.

Młody mężczyzna siedzący na białym krześle w kącie dużej, białej sali, rozejrzał się nieśmiało. Chwilę się zastanawiał, po czym wstał i rozglądał się w poszukiwaniu właściwych, białych drzwi. Wszystko tu było białe. Nie było tłoczno. Poza Jankiem było jeszcze kilka osób. Część z nich miała wyraźne uszkodzenia na ciele, niektórzy nawet bardzo widoczne. Wyglądali jak żywe trupy. Każdy przerażony, poza jedną, starszą panią. Patrzyła z uśmiechem na naszego młodego bohatera. Złapali przez moment kontakt wzrokowy.

– Tam synku, na tej ścianie są twoje drzwi – wskazała palcem szczerząc bezzębne dziąsła.

Janek przyglądał jej się przez chwilę, szukał jakiegoś uszkodzenia, śladu wypadku, czegokolwiek.

– Zawał – szybko odpowiedziała na niezadane pytanie starsza pani.

– Słucham? – zapytał Janek.

– Miałam zawał. Jestem tutaj już drugi raz synku. Tam są twoje drzwi, idź, idź – ponownie uniosła rękę i wskazała mu drogę.

Poszedł kulejąc na złamaną nogę. Janek też nie wyglądał jak świeżo po wyjściu ze strefy Wellness. Miał otwarte złamanie prawej nogi, wybity bark, liczne nacięcia na całej twarzy od drobinek szkła samochodowego. Pęknięta czaszka na wysokości skroni, o obrażeniach wewnętrznych nie wspominając.

W pokoju JS23510 znajdowało się jedno krzesło, jedno biurko na którym leżała teczka z aktami za którym siedział uśmiechnięty rudy anioł. Oczywiście wszytko w bieli. Anioł wskazał Jankowi krzesło, na którym ten po chwili posadził swój zadek.

– Janku. Założymy ci tu akta, przeniesiemy duszę do zdrowej wersji twojego ciała, zakwalifikujemy do odpowiedniej społeczności i tam spędzisz sobie swoją wieczność – przywitał go czule uśmiechnięty rudy anioł, po czym otworzył teczkę i zaczął ją przeglądać.

– Ale… – zająknął się Janek. – To już koniec?

– Tak, tak. Dla ciebie to koniec – potwierdził uśmiechnięty rudy anioł lekko wzdrygając skrzydłami.

– Ale – dalej jąkał się Janek. – Co dalej ze mną będzie?

– Naprawimy ci twoje niebiańskie ciało. O! Raczej grzeczny byłeś to nic ci nie grozi, tylko… – przerwał uśmiechnięty rudy anioł. Przez chwilę przyglądał się kartce w aktach, a uśmiech na jego twarzy stawał się jeszcze bardziej szeroki.

– Tylko co? – niecierpliwie dopytywał Janek.

– Tylkooo… – przeciągnął uśmiechnięty rudy anioł – tylkoo… buahahahahahaha – wybuchnął gromkim śmiechem i spadł z krzesła próbując się o nie oprzeć.

Janek podniósł się, żeby zajrzeć czy aniołowi nic się nie stało.

Anioł zwijał się przez chwilę śmiejąc się głośno. Po kilkunastu sekundach podniósł się ze łzami w oczach i usiadł ponownie przy biurku. Janek również wrócił do pozycji siedzącej.

– Przepraszam, ale co jest takiego śmiesznego? – zapytał speszony Janek.

– Nieee, niiic. Gabrieeeeeellll!!! Chłopaaakiii chodźcie tu na chwilę. – anioł głośno zawołał kolegów ciągle chichocząc.

Po chwili do pomieszczenia wpadło jeszcze kilku uśmiechniętych rudych aniołów.

– Słuchajcie – uśmiechnięty rudy anioł zaczął czytać kolegom – śmierć nastąpiła w wyniku uderzenia przez, uwaga, teraz najlepsze, różowego matiza! –

Cały pokój zadrżał od gromkiego śmiechu.

– Analiza myśli Janka Szafranka z momentu wypadku wykazuje, że zmarły, założył, że zbliżający się pojazd zdąży wyhamować przed przejściem dla pieszych. Janek również przyjął, że ma pierwszeństwo przed pojazdem. Ha. Bo miał! – dalej czytał dławiąc się ze śmiechu uśmiechnięty rudy anioł.

– Matiz i sprawne hamulce, buahahaha – podsumował któryś z aniołów w grupie i wszyscy ponownie wybuchnęli śmiechem.

– Ale ja miałem pierwszeństwo – Wrzasnął zniecierpliwiony Janek. Śmiech ucichł.

– Miałeś Janku. Ale matiz, nie miał sprawnych hamulców. – spokojnie odpowiedział mu jeden aniołów.

– A w dodatku różowy! – uśmiechnięte rude anioły wróciły do kręcenia beki z Janka.

Koniec.

Wniosek

I tak to z osobnikami ładującymi się na przejście dla pieszych, na zielonym świetle bywa, że robią to bezmyślnie i w pełni roszczeniowo. Mam zielone światło to idę. Jednak życie jest trochę inne. Bo kierowca, niekoniecznie musi taką postawę uznać. Ba! Niekoniecznie taką postawę musi też uznać pojazd, którym się porusza. Jednak w tym wszystkim pieszy zapomina o jednej ważnej zasadzie. Rozpędzony pojazd jest w stanie wyrządzić bardzo duże kuku pieszemu idiocie przy minimalnych stratach dla kierowcy. I strona winy nie ma tu znaczenia. Trup jest trupem i niezależnie od werdyktu sądu – dalej będzie trupem. A chyba nie ma nic bardziej obciachowego jak zginąć przez własną nieuwagę lub buractwo pod kołami matiza, rozjechanego passata b5 z Januszem za kierownicą czy fiata multipla. Dla ginących pod fiatem multiplą powinna być osobna tablica śmiechu i płaczu.

I na koniec 6 samobójców sprzed mojej maski

1. Instruktor jazdy

Przechodził przez środek jezdni z ograniczeniem do 30. Ja jechałem około 50, on spokojnie idąc darł się na mnie, przypominając mi o ograniczeniu. Dobrze, że patrzyłem na drogę i zadziałały mi hamulce.

2. Meloman

Wszedł na przejście zamyślony, w chmurach, ze słuchawkami na uszach. Dokładnie kilkanaście metrów przede mną. Dobrze, że jechałem tym razem wolno i zadziałały hamulce.

3. Przywódca stada

Wjeżdżam na skrzyżowanie, mam zielone światło, czasomierz pokazuje 3 sekundy do zmiany sygnalizacji. Patrzę w prawo, patrzę w lewo. Wszyscy grzecznie stoją to lekko przyspieszam, żeby zdążyć. Za skrzyżowaniem niespodzianka. Tor mojego ruchu przekracza Typowy ojciec Seby ciągnąc za sobą ciężarną damę oraz latorośl. Wprost pod moje koła. Mijam ich lekko hamując, patrzę w lusterko, idiota grozi mi pięścią. Trup pięścią by nie groził.

4. Chojrak

Dojeżdżam do przejścia. Kilka osób słusznie zatrzymuje się przed nim na mój widok. Ale z tłumu wyskakuje on, chojrak pierwsza klasa. Gwałtownie hamuję, patrzę w lusterka czy nie posadzę sobie na dupie innego pojazdu. Na szczęście nie. Chojrak idzie, dumnie krocząc. Głowa podniesiona do góry, utrzymuje równy krok. Musi mieć stalowy szkielet i niezniszczalne ciało. I pewnie pusty łeb, bo jak go ktoś w końcu pieprznie to ładnie i zgrabnie taki pusty łeb się od maski odbije.

5. Święta babcia

Nasze drogi skrzyżowały się w dziwnym czasie. Ja, jadąc po wyleczeniu ostrego kaca, w polowaniu na fasfooda. Ona, podążając ścieżką pielgrzymki z kościoła przez biedronkę do swojej małej świątyni. Porusza się wolno. Wiem, że drzemią w niej pokłady zachowanej energii. Ale na przejściu to ona jest królową. Idzie, a w zasadzie to się wlecze. Ciągnie za sobą ciężkie siaty ze stonki. Mi kończy się cierpliwość. Auto mam na biegu. Noga na sprzęgle zaczyna drgać.

6. Król ścieżki rowerowej

Ci to zaczynają przeginać. Rowerzysta w konfrontacji z autem również nie wychodzi najlepiej. Nawet jak ma kask. A rzadko który go ma. Jedzie taki, ledwo przyhamuje przed przejazdem, sprawdzi czy na pewno jadę. I wjeżdża pod koła. Patrzy na mnie groźną miną, hamuję, patrzę w lusterko, jest dobrze. Zastanawiam się jak wygląda trup z groźną miną w obcisłym stroju rowerowym.

Macie swoje ulubione typy samobójców włażących pod koła?